piątek, 18 stycznia 2013

18 stycznia 2013.



    Ostatnio z nastrojami Pawła różnie bywa. Raz pełny zapału i werwy do pracy, innym razem np. jak dzisiaj, kompletne dno. Czasem wydaje mi się że już go rozgryzłam, a potem wypada coś takiego jak brak znaczków na poczcie, i szlak trafia resztę dnia. Czasem jego rytuały są jak zbawienie, a czasem wykańczają mnie. Fizycznie już nie tak bardzo, jakoś się uodporniłam, ale psychicznie coraz częściej zauważam że, brakuje mi cierpliwości. Dobrze chociaż że, agresja jakoś wymija nas łukiem. Albo raczej nauczyłam się wychwytywać momenty kiedy się pojawi.

    Wygląda na to że: stany agresywne towarzyszą większości osób z autyzmem. Przyczyny są różne: brak możliwości komunikacji z ich strony, zaburzenia sensoryczne, dolegliwości związane z Candidą........można by tak wyliczać w nieskończoność. Kiedy Paweł był mały, bardzo wiele osób zarzucało mi że, cierpi na tzw. Chorobę sierocą.........Potrafił godzinami siedzieć i tłuc głową o ścianę, bądź kołysać się bez powodu. Kiedy próbowaliśmy wybijać go z tego, albo gryzł palce, albo zwyczajnie nas okładał. Nas mam tu na myśli mnie i starsze rodzeństwo. Ojciec Pawła pracował w tym czasie w delegacjach, więc w domu bywał rzadko.
    Nie miałam wtedy bladego pojęcia, skąd mu się to bierze. Pierwsza nie wytrzymała Kasia. Miała wówczas jakieś 7-8 lat, Paweł 4-5. Kasia chodziła już do szkoły i nie do śmiechu jej było jak koleżanki śmiały się z jej siniaków. Moje pomijam szerokim łukiem. Kasia któregoś dnia, jasno postawiła się Pawłowi. Kiedy ją  uderzył, oddała mu, gdy stanęłam w jego obronie, powiedziała mi krótko. „Choroba – chorobą, ale co będzie jak dorośnie”. Pamiętam że, stanęłam jak wryta, z rozdziawioną gębą. No fakt, skoro teraz to tak boli, co będzie potem.
    Jedno zauważyłam na pewno. Paweł jak uderzał, sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział że, nas może to boleć. Kiedy sam się przewracał, zdzierał kolana nawet nie zwracał na to uwagi. Jakby nie czół w ogóle bólu............co jest, jak mu pokazać „ból”. Wiedziałam już wtedy, że ogólnie dobrze łapie wszystko, jeśli ma do tego konkretny obraz. O mimice twarzy nie było mowy, bo on na nas nie patrzył. Jego twarz zawsze była jak z kamienia, żadnych emocji.    Postanowiłam zobaczyć co osiągnie Kasia. Kilka dni obserwowałam. Chyba po trzech dniach, kiedy Kasia znów mu oddała, spojrzał na nią, twarz dalej kamienna ale odszedł i było po sprawie. Dał jej spokój. Z bólem serca, ale zaczęłam robić to samo. Kiedy ciągną mnie za włosy, ja go też, kiedy uderzał po twarzy ja go też. Zeszło mi trochę więcej czasu niż Kasi, bałam się żeby czegoś mu nie zrobić. Po 2 tygodniach, kiedy znów pociągnął mnie za włosy, ja go też, tym razem jednak w mojej ręce zostało parę jego włosów. Nie spojrzał na mnie, to raczej ja na siłę pokazałam mu kłaki jakie zostały w mojej ręce. Zamachnął się rączką, uderzył w moją twarz, oddałam, zamachnął się jeszcze raz.......i tu stało się coś dziwnego. Trzymając zamachniętą rączkę w górze, drugą dotknął policzka. Wyglądało to tak jakby poczuł.

     Od tamtej pory wyładowywał się na wszystkim wokoło, ale już nie na nas. Po latach dopiero dowiedziałam się że, ma zaburzone czucie głębokie. Że, faktycznie nie odczuwa bólu, a jeśli ból jest bardzo silny, nie potrafi go zidentyfikować, określić, zrozumieć.

    W Kupach pierwszy raz zobaczyłam, jak owinięcie w koc i dociskanie, potrafi uspokoić taką osobę. Jak nagły atak histerii, odchodzi wraz z narzuconym mokrym ręcznikiem. Metody takie proste...........że dobry efekt daje też kamizelka obciążeniowa.........

    O tym jak poradziliśmy sobie z tym na własny sposób, powiedziałam w PP, pani która badała Pawła. Powiedziała mi wtedy że skoro zadziałało jest ok. A ja tak bałam się tej rozmowy. O tym że, takie działanie można nazwać „kontrolowanym oddawaniem” dowiedziałam się dopiero teraz.

    Podobny atak zdarzył się jeszcze raz, już nie pamiętam czy w 2010, czy 2011. Było to w każdym razie, po serii wydarzeń na które, ani Paweł ani my nie mieliśmy wpływu.

    Zaczął szaleć na podwórku, udało nam się go ściągnąć do domu. Chciał rozwalać  wszystko, na co nie pozwoliłam mu. Dostałam w twarz. Ręką dwukrotnie większą od mojej. Zabolało. Pojawiła się stara „akcja - reakcja”. Oddałam. Zapadła kamienna cisza. SPOKÓJ. Do wieczora się nie odezwał. Dopiero przy kąpieli spytał:
-          Dlaczego mnie uderzyłaś- nigdy nie zapomnę tego pytania. Było pierwsze tak logiczne.
-          Bo Ty mnie uderzyłeś pierwszy. Nie chciałam tego, ale bardzo mnie bolało.- Powiedziałam ze stoickim spokojem.
Popatrzył na mnie. Powiedział głośno – „Przepraszam” – po czym rozpłakał się.

    Post ten piszę żeby pokazać że, nie wszystko co wydaje się złe, takie faktycznie jest. Jeśli go przeczytacie, nie oceniajcie, tylko starajcie się zrozumieć. Pozostając przez całe lata bez pomocy terapeutów, nie rozumiejąc własnego dziecka, czasem zwyczajnie, podąża się ścieżką którą ONO samo wyznacza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz