Ostatnio z nastrojami Pawła różnie bywa.
Raz pełny zapału i werwy do pracy, innym razem np. jak dzisiaj, kompletne dno.
Czasem wydaje mi się że już go rozgryzłam, a potem wypada coś takiego jak brak
znaczków na poczcie, i szlak trafia resztę dnia. Czasem jego rytuały są jak
zbawienie, a czasem wykańczają mnie. Fizycznie już nie tak bardzo, jakoś się
uodporniłam, ale psychicznie coraz częściej zauważam że, brakuje mi
cierpliwości. Dobrze chociaż że, agresja jakoś wymija nas łukiem. Albo raczej
nauczyłam się wychwytywać momenty kiedy się pojawi.
Wygląda na to że: stany agresywne
towarzyszą większości osób z autyzmem. Przyczyny są różne: brak możliwości
komunikacji z ich strony, zaburzenia sensoryczne, dolegliwości związane z
Candidą........można by tak wyliczać w nieskończoność. Kiedy Paweł był mały,
bardzo wiele osób zarzucało mi że, cierpi na tzw. Chorobę sierocą.........Potrafił
godzinami siedzieć i tłuc głową o ścianę, bądź kołysać się bez powodu. Kiedy
próbowaliśmy wybijać go z tego, albo gryzł palce, albo zwyczajnie nas okładał.
Nas mam tu na myśli mnie i starsze rodzeństwo. Ojciec Pawła pracował w tym czasie
w delegacjach, więc w domu bywał rzadko.
Nie miałam wtedy bladego pojęcia, skąd mu
się to bierze. Pierwsza nie wytrzymała Kasia. Miała wówczas jakieś 7-8 lat,
Paweł 4-5. Kasia chodziła już do szkoły i nie do śmiechu jej było jak koleżanki
śmiały się z jej siniaków. Moje pomijam szerokim łukiem. Kasia któregoś dnia,
jasno postawiła się Pawłowi. Kiedy ją
uderzył, oddała mu, gdy stanęłam w jego obronie, powiedziała mi krótko.
„Choroba – chorobą, ale co będzie jak dorośnie”. Pamiętam że, stanęłam jak
wryta, z rozdziawioną gębą. No fakt, skoro teraz to tak boli, co będzie potem.
Jedno zauważyłam na pewno. Paweł jak
uderzał, sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział że, nas może to boleć. Kiedy sam
się przewracał, zdzierał kolana nawet nie zwracał na to uwagi. Jakby nie czół w
ogóle bólu............co jest, jak mu pokazać „ból”. Wiedziałam już wtedy, że
ogólnie dobrze łapie wszystko, jeśli ma do tego konkretny obraz. O mimice
twarzy nie było mowy, bo on na nas nie patrzył. Jego twarz zawsze była jak z
kamienia, żadnych emocji. Postanowiłam
zobaczyć co osiągnie Kasia. Kilka dni obserwowałam. Chyba po trzech dniach,
kiedy Kasia znów mu oddała, spojrzał na nią, twarz dalej kamienna ale odszedł i
było po sprawie. Dał jej spokój. Z bólem serca, ale zaczęłam robić to samo. Kiedy
ciągną mnie za włosy, ja go też, kiedy uderzał po twarzy ja go też. Zeszło mi
trochę więcej czasu niż Kasi, bałam się żeby czegoś mu nie zrobić. Po 2
tygodniach, kiedy znów pociągnął mnie za włosy, ja go też, tym razem jednak w
mojej ręce zostało parę jego włosów. Nie spojrzał na mnie, to raczej ja na siłę
pokazałam mu kłaki jakie zostały w mojej ręce. Zamachnął się rączką, uderzył w
moją twarz, oddałam, zamachnął się jeszcze raz.......i tu stało się coś
dziwnego. Trzymając zamachniętą rączkę w górze, drugą dotknął policzka.
Wyglądało to tak jakby poczuł.
Od tamtej pory wyładowywał się na
wszystkim wokoło, ale już nie na nas. Po latach dopiero dowiedziałam się że, ma
zaburzone czucie głębokie. Że, faktycznie nie odczuwa bólu, a jeśli ból jest
bardzo silny, nie potrafi go zidentyfikować, określić, zrozumieć.
W Kupach pierwszy raz zobaczyłam, jak
owinięcie w koc i dociskanie, potrafi uspokoić taką osobę. Jak nagły atak
histerii, odchodzi wraz z narzuconym mokrym ręcznikiem. Metody takie
proste...........że dobry efekt daje też kamizelka obciążeniowa.........
O tym jak poradziliśmy sobie z tym na
własny sposób, powiedziałam w PP, pani która badała Pawła. Powiedziała mi wtedy
że skoro zadziałało jest ok. A ja tak bałam się tej rozmowy. O tym że, takie działanie
można nazwać „kontrolowanym oddawaniem” dowiedziałam się dopiero teraz.
Podobny atak zdarzył się jeszcze raz, już
nie pamiętam czy w 2010, czy 2011. Było to w każdym razie, po serii wydarzeń na
które, ani Paweł ani my nie mieliśmy wpływu.
Zaczął szaleć na podwórku, udało nam się go
ściągnąć do domu. Chciał rozwalać
wszystko, na co nie pozwoliłam mu. Dostałam w twarz. Ręką dwukrotnie
większą od mojej. Zabolało. Pojawiła się stara „akcja - reakcja”. Oddałam.
Zapadła kamienna cisza. SPOKÓJ. Do wieczora się nie odezwał. Dopiero przy
kąpieli spytał:
-
Dlaczego
mnie uderzyłaś- nigdy nie zapomnę tego pytania. Było pierwsze tak logiczne.
-
Bo
Ty mnie uderzyłeś pierwszy. Nie chciałam tego, ale bardzo mnie bolało.-
Powiedziałam ze stoickim spokojem.
Popatrzył na
mnie. Powiedział głośno – „Przepraszam” – po czym rozpłakał się.
Post ten piszę żeby pokazać że, nie
wszystko co wydaje się złe, takie faktycznie jest. Jeśli go przeczytacie, nie
oceniajcie, tylko starajcie się zrozumieć. Pozostając przez całe lata bez
pomocy terapeutów, nie rozumiejąc własnego dziecka, czasem zwyczajnie, podąża
się ścieżką którą ONO samo wyznacza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz